Czasem mam wrażenie, że największe sztormy, jakie przeżyłem, nie rozgrywały się na morzu, ale w mojej własnej głowie. Fale krytycznych myśli, ostre jak sztormowy wiatr, potrafiły rzucać mną na burtę bez litości. Atakowałem siebie w każdym detalu — za błędy, za słabości, za ciało, którego nie akceptowałem, za życie, które wydawało mi się niewystarczające.
Dziś wiem, że to była walka, której nie mogłem wygrać. Bo walczyłem ze sobą. Dopiero trzeźwość nauczyła mnie czegoś, czego nie potrafiłem zrozumieć przez lata: nie da się wypłynąć na spokojniejsze wody, jeśli wciąż wiosłuję w stronę burzy. A burzą byłem ja sam — moje nawyki myślowe, oceny, etykiety, wieczne udowadnianie racji. Cała ta ciężka energia, którą niosłem, wracała do mnie jak bumerang i odbijała się na zdrowiu, relacjach i wszystkim, co próbowałem zbudować.
I wtedy dotarło do mnie coś prostego i jednocześnie trudnego: uzdrowienie zaczyna się tam, gdzie przestajemy walczyć. Nie chodzi o poddanie się. Chodzi o odpuszczenie oporu. O pozwolenie sobie na to, by czuć — bez nadawania temu imienia, bez określania siebie przez chorobę, nałóg czy przeszłość. O odłożenie etykiet, jakby były zbyt ciężkimi linami, które wciąż trzymają nas przy starym nabrzeżu.
Zrozumiałem też, że jeśli chcę naprawdę ruszyć do przodu, muszę porzucić mentalność, która prowadziła mnie do picia: krytykowanie, ocenianie, kontrolę, potrzebę bycia „mającym rację”. Te stare myśli nie służyły życiu. Służyły przetrwaniu. A ja już nie chcę tylko przetrwać. Chcę żyć. Dlatego dziś wybieram coś innego.
Moja trzeźwość to nie tylko decyzja o niepiciu. To decyzja o tym, żeby przestać się karać. Żeby przestać być swoim własnym sztormem.
I w tym wszystkim odkryłem coś jeszcze — że uzdrowienie nie zaczyna się od wielkich kroków, tylko od małych zgód, które dajemy sobie każdego dnia. Od zaprzestania walki z tym, co czujemy. Od odłożenia na bok surowych ocen. Od zwykłego „pozwalam sobie być”.
Kiedy przestajemy uciekać przed sobą, coś w nas cichnie. Pojawia się przestrzeń, w której można złapać oddech, spojrzeć na siebie z łagodnością i powiedzieć: „tak, właśnie tak — od tego zaczynam”. I może to jest najważniejsze: nie musimy być doskonali, żeby zacząć żyć inaczej. Wystarczy, że wybierzemy dla siebie trochę więcej spokoju, prawdy i miłości.
Reszta przyjdzie z czasem. Krok po kroku. W swoim tempie. I to jest w porządku.
🙌 Podobał Ci się ten wpis? Nie przegap kolejnych – dołącz do Załogi Powrotu do Trzeźwości.
📩 Zapisz się na powiadomienia
Komentarze
Prześlij komentarz