Pierwszy dzień reszty mojego życia
Kolejnym ważnym etapem w moim życiu był moment, kiedy postanowiłem zmienić coś w swoim życiu. Siedząc w moim ulubionym bordowym fotelu w kabinie na statku, popijając aromatyczną kawę z ekspresu, rozmyślałem, co mogę zrobić, by wrócić do pracy na lądzie. Był to już okres, kiedy sporo piłem w wolnym czasie, a na statku panował całkowity zakaz. Stąd podświadomie rozważałem zmianę pracy. Pamiętam, że zajęło mi to kilka zmian na statku, ale pewnego dnia – jak błysk – pojawiła się myśl: zostanę auto-detailerem i otworzę własną firmę.
Nie zastanawiając się długo, poszukałem w Internecie kursów, gdzie mógłbym nauczyć się fachu „pucowania samochodów”. Znalazłem pięciodniowe szkolenie we Wrocławiu. Zadzwoniłem do żony, spytałem, co o tym myśli i czy mogę jechać na pięć dni. Oczywiście roztaczałem przed nią cudowną wizję, jak to szybko wrócę na ląd, do pracy, i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Kolejny raz kilka zbiegów okoliczności poprowadziło moje życie w taki sposób, że – jeszcze wtedy o tym nie wiedząc – mocno wpłynęło to na moją przyszłość, a w konsekwencji na decyzję o całkowitym zaprzestaniu spożywania środków odurzających.
Pierwszy dzień szkolenia był dość intensywny, ale nikomu to nie przeszkodziło, by po zajęciach udać się w większej grupie na kolację do knajpy i wypić jedno piwo. Oczywiście na jednym się nie skończyło i wróciliśmy do hotelu dość późno, ponieważ wszyscy byliśmy zakwaterowani w tym samym miejscu. Następnego dnia samopoczucie – wiadomo jakie – ale dla mnie to nic nowego. Byłem wprawiony w tego typu sprawach. Praca na kacu nie stanowiła problemu, a ból głowy można było szybko wyeliminować tabletką.
Nie chcę rozwlekać historii – całe szkolenie przebiegało w podobnym tonie. Chcę jednak opowiedzieć o jednym zbiegu okoliczności, który wydarzył się ostatniego dnia. Po zakończonych zajęciach spotkaliśmy się na rynku w jakimś barze, którego nazwy już nie pamiętam. Ważne jest co innego. Jeden z trenerów wyszedł na zewnątrz i wrócił po chwili z chłopakiem, który – jak się okazało – kiedyś również brał udział w tym samym szkoleniu. Trener zapytał, czy może on i jego dziewczyna dołączyć do nas. Oczywiście się zgodziliśmy.
Po chwili rozmowy wyszło na jaw, że nowi znajomi są również ze Szczecina i wracają tego samego dnia co ja. Co więcej – mieszkali w tym samym hotelu. Zaproponowali, że zabiorą mnie ze sobą w drogę powrotną. Ponieważ do Wrocławia przyjechałem pociągiem, bardzo mi to pasowało.
W czasie jazdy okazało się, że Łukasz – bo tak miał na imię – również chce otworzyć firmę zajmującą się kosmetyką samochodową. Pomyślałem, że zesłał mi go Bóg, bo razem znacznie łatwiej byłoby ponieść koszty wynajmu hali i zakupu sprzętu. Po kilku dniach spotkaliśmy się na kawie i omówiliśmy szczegóły współpracy. Pozostało jedynie znaleźć odpowiednie miejsce. I tu znów Bóg poprowadził mnie we właściwą stronę – znalazłem ogłoszenie hali na znanej platformie internetowej, która cenowo i lokalizacyjnie nam odpowiadała.
Miejsce było idealne – praktycznie w centrum Szczecina, otoczone warsztatami samochodowymi. Pozostało jedynie odświeżyć środek i przygotować go pod naszą działalność. Już w pierwszy dzień pracy zdałem sobie sprawę, że znów wpadłem z deszczu pod rynnę. Miała być zmiana życia na „lepsze”, a okazało się, że u sąsiadów za ścianą rozgrywały się sceny rodem z serialu Breaking Bad.
Właściciel warsztatu obok – nazwijmy go A. – był szczerbaty i miał aparycję narkomana. Jego partnerka wyglądała jeszcze gorzej – „zmęczona życiem” to mało powiedziane. Z korytarza łączącego nasze hale dochodził zapach marihuany, co zaczęło budzić moją ciekawość. Sąsiad „badał” nas przez kilka dni i nie wychylał się, aż w końcu zaproponował mi „śniadanie” – grubą kreskę „krajówki”. Ogólnie zamiast naprawiać auta, to handlowali tam towarem. Tak na nowo wpadłem w wir narkotykowo-alkoholowego ciągu, który trwał dobre dwa lata.
Schemat był podobny każdego dnia. Rano jechałem rowerem do pracy – samochodem wiedziałem, że nie dam rady wrócić. Po drodze kupowałem trzy piwa i dwie małpki – mój „starter”. W schowku w hali zawsze czekała torebka z białym proszkiem, który jednym niuchnięciem wybudzał mnie z alkoholowego letargu. I tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, byłem gotowy do pracy – zwykle po grubej kresce. Dni i tygodnie mijały, a ja zamieniałem się w cień człowieka – waga leciała w dół, skóra blada, oczy podkrążone. A jednak udawało mi się to maskować przed żoną i dziećmi.
Starałem się tak ustawić życie, by mieć komfort picia i brania. Nawet działalność, którą prowadziłem, nie miała sensu, bo wszystko wydawałem na używki. Ale cała ta historia była mi potrzebna – to właśnie wtedy nastąpiło moje przebudzenie.
Zdarzało się, że po kolejnej kresce zapitej wódką traciłem przytomność na kilka minut. Mimo to nie przyznawałem się przed sobą, że mam problem. Aż do pewnego dnia…
Nie pamiętam dnia ani dokładnej daty. Było to zimą, późnym wieczorem po ciężkim tygodniu pracy. W hali panował chłód, miałem kaptur na głowie. Podszedłem do umywalki, żeby się umyć. Byłem sam – wszyscy inni dawno wyszli. Samotność nagle przerodziła się w lęk, którego nigdy wcześniej nie znałem.
Gdy podniosłem głowę znad umywalki i spojrzałem w lustro, zobaczyłem nie siebie, ale twarz śmierci w czarnym kapturze. Przerażający widok. W jednej chwili przeleciały mi przed oczami setki myśli – o dzieciach, o żonie, o tym, jakim byłem egoistą. Obiecałem sobie, że od dziś już nigdy się nie napiję i nie naćpam.
Kiedy obraz w lustrze wrócił do mojego odbicia, serce podeszło mi do gardła, a zimny pot oblał całe ciało. Bez zastanowienia chwyciłem kurtkę i klucze, wybiegłem z hali i zamykając bramę – rozpłakałem się. W myślach błagałem Boga: „Jeśli przeżyję tę noc, nigdy już nic nie wezmę”.
Wróciłem roztrzęsiony do domu. Przywitało mnie ciepło rodzinnego ogniska – żona przygotowała kolację i kąpiel, córka czekała, aż położę ją spać. To pozwoliło mi się uspokoić. Po kolacji – zamiast sięgnąć po piwo – poprosiłem o ziołową herbatę i witaminy. Sen nie przychodził długo, serce waliło jak szalone, modliłem się i płakałem, byle tylko przeżyć tę noc.
Udało się. Nad ranem zasnąłem. A po przebudzeniu wiedziałem już, że to jest "pierwszy dzień reszty mojego życia"
.
🙌 Podobał Ci się ten wpis? Nie przegap kolejnych – dołącz do Załogi Powrotu do Trzeźwości.
📩 Zapisz się na powiadomienia
Komentarze
Prześlij komentarz